niedziela, 20 stycznia 2013

Jednopartówka:





" Każdy kiedyś zabija, to co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni,
Inny - spojrzeniem, co jak piorun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem;
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali!"




                Dlaczego wszystko jest tak bezsensownym atrybutem naszego nieszczęsnego życia? Czemu nie umiemy iść na wprost, nie potykając się co chwila o jakiś patyk, albo kamień? To wszystko jest tak bardzo zawiłe, pogmatwane.
                      Chaotycznie przerzucam każdą myśl, każdy wyraz w swojej i tak już chyba martwej głowie. Nie umiem po prostu funkcjonować porządnie.. Już nie. Błądzę wzrokiem dookoła. Widzę świat, taki, jaki jest naprawdę.. Ale czy każdy tak widzi? Chyba nie. Każdy zadufany i zamyślony w sobie.. Rodzice są zazdrośni, ze ich dzieci zachowują się tak, a nie inaczej. Każdy ma ochotę czasami zaszaleć..
                      W mojej głowie ponownie pojawia się chore stwierdzenie, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Każdy się po coś rodzi. Tylko pytanie, po co? Skoro nie wnosi niczego nowego do tego świata... Nie umie go zmienić.?
                        Wstaję z zajmowanej prze ze mnie ławki. Wiatr targa me włosy, chcąc tym samym przypomnieć mi o swojej obecności. Mrużę oczy, robiąc pierwszy krok, potem następny i kolejny.  Chowam dłonie w kieszenie kurtki, chcąc je chociaż trochę ogrzać.
                        Błądzę swoim wzrokiem po pomieszczeniu, jak gdyby to właśnie te przedmioty i ściany miały mi odpowiedzieć na pytania. Wzdycham ciężko, przeczesując włosy. To wszystko nie ma najmniejszego sensu, ani racji bytu...
                         Przerzucam kolejne przedmioty w zagraconych półkach; większość z nich pozostawiona tam dawno temu - z sentymentalności.  Ale cóż to jest sentymentalność? Jak dla mnie jest to czysta bzdura dla ludzi, którzy chcą podtrzymać w sercach ogień uczuć zbyt wątłych, aby przetrwały bez pomocy, w postaci zakurzonego, zbędnego diabelstwa.
                          Nie ma sensu trzymać i kolekcjonować takich starych, zepsutych i pustych uczuć, które trzeba sztucznie podtrzymywać przy życiu. Należy im, tak jak starym wykończonym sercom, pozwolić odejść.
                          Wyrzucam wszystko, co przypomina mi o Tobie...
                           Teraz mogę iść dalej...
                           Powoli i bezgłośnie, zamykam się w swej samotni. Nie chcę już nikogo widzieć.. Zamykam się w ciemności, odcinam od świata, odpycham. Błądzę i ponownie poszukuję.. Nie wiadomo czego..
                           
                              "Tam, gdzie Boga nie ma już, miasto bez miłości stoi.
                                              [...]
                       Oni łez nie znają, dawno zapomnieli o nich.
                      Tutaj miejsca nie ma już na wrażliwości pełne dłonie.
                     Ile sił trzeba i ile piękna by obudzić w ich ?"

            Otrzymuję wizję..  Piękną, wyśnioną. Do której pragnę zaprosić każdego; oni odrzucają to z pogardą, tę dziwaczna magię. Zaciskam z bezsilnej złości dłonie w pięści. Dlaczego tego nie rozumieją? Czyżby nie rozumieli i mnie? A może po prostu nie pojmują potęgi słowa? Cudów i klęsk jakie ze sobą nosi?
                    W tym świecie wszystkim mogę o wszystkim powiedzieć, być kim pragnę i chce być.. Poświęcam się temu bardziej, niż otoczeniu, które z dnia na dzień traktuje mnie coraz bardziej protekcjonalnie.  A ja z tym nic nie robię.
                    Nie chcę...     A może nie mogę po prostu?
                    Wszystko zaczyna mi się już mylić, zawieszać na tej głowie. I to mnie boli.  Boli mnie z resztą wszystko. Czuję się jak ostatni śmieć, wyrzutek. A jednak z tym nic nie robię. Jestem osobnikiem, który nie umie się zaaklimatyzować w tym wszystkim, co przeżył.
                     Biorę do ręki scyzoryk. Mrużę ponownie oczy, jednym ruchem rozcinam sobie żyły. Krew trysnęła mi na bluzę i posadzkę.  Krzywię się, czując nieprzyjemne pieczenie, oraz ciepłą posokę, skapująca po ręce. Biorę w zranioną dłoń nożyk harcerski, po czym podcinam sobie drugą rękę. Czuję, jak zawroty głowy i ból głowy przypomina, że czas skończyć z sobą. Opieram się plecami o ścianę, zjeżdżając po niej i czekając juz tylko na śmierć. Na tą czarną nicość...
                      Powoli mój wzrok staje się mglisty, bez wyrazu. Zamykam powieki, czując jak moje serce powoli przestaje bić. Moje wspomnienia przelewają się jedno za drugim, chcąc mi się pokazać po raz ostatni...
                        Odrętwienie zaczyna mi co raz bardziej doskwierać. Uśmiecham się delikatnie, do siebie. Ostatnie co słyszę to  głośno otwierane drzwi, szybki bieg i Twój oddech, krzyczący moje imię. Szarpiesz mną, a ja co raz dalej odchodzę w nicość. Słyszę twój szloch, twoje błagające słowa, bym Cię nie zostawiał... Ja jednak tak nie umiem żyć. Po prostu. Nie potrafię.
Żegnaj... Na zawsze.

_________________________


Krótka Partówka, przeniesiona z jednego z poprzednich blogów. Jeszcze dziś pojawi się parę kolejnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz